LODGE
Jeśli jesteśmy w Afryce to warto wspomnieć o noclegach w trakcie safari – czyli o typowym lodge. „Lodż” – czyli chatka albo obozowisko myśliwych – nie wygląda już tak, jak w „Pożegnaniu z Afryką”. To już często mały resort, z basenem, restauracją, sklepem z pamiątkami i terenowymi samochodami na safari. Taki, na przykład Fairmont Mara Safari Club – położony w zakolu rzeki Mara w Kenii, z basenem i specjalnym tarasem widokowym, z którego ogląda się stado hipopotamów w rzece. Śpimy w ni to namiotach, ni to domkach. Ściany sypialni z brezentu, ale część łazienkowa już murowana. A ponieważ afrykańskie noce są zimne, do łóżka dostajemy oprawione w skórę bawołu szkandele do ogrzania pościeli.
Inaczej prezentuje się Mweya Safari Lodge w samym sercu parku Królowej Elżbiety w Ugandzie. Położony na wzgórzu, nad pełnym ptactwa i innego dzikiego zwierza kanałem Kazinga, kompleks kilku parterowych, murowanych domków. Pokoje z tarasami, w stylu kolonialnym, każdy z widokiem na zachodzące słońce. Choć najlepszy krajobraz mieliśmy w Lion Rock Safari Camp w parku Tsavo w Kenii. Tu można poznać dosłowność określenia „widok po horyzont”. Blisko 180 km niczym nie zmąconej przestrzeni, którą zamyka Kilimandżaro. Co ciekawe, widać ją tylko o zachodzie, w południe, w pełnym słońcu góra znika z horyzontu.
0 komentarzy
Skomentuj