Liga hoteli

LIGA HOTELI

Pisząc recenzje hoteli na Tripadvisor dorobiłem się już 17 odznak – między innymi za 16 tys. czytelników. Mam też odznakę specjalisty od hoteli 2. stopnia i odznakę specjalisty od hoteli luksusowych. Lekko licząc, przez wszystkie lata podróżowania przykładaliśmy głowę do poduszki w ponad 200 hotelach, hotelikach, pensjonatach i resortach. Chyba da się je jakoś poklasyfikować.

RESORT

Czyli ośrodek wczasowy, położony z reguły nad jakimś szmaragdowo-błękitnym morzem. Szczególnie upodobaliśmy sobie Baobab Beach Resort & Spa przy Diani Beach, na południe od Mombassy w Kenii. Gdy pierwszy raz tam trafiliśmy, byliśmy jedynymi Polakami.  Zachwyciło nas położenie – na niewielkim klifie, przy białej jak mąka plaży, bungalowy wśród wielkich baobabów, skaczące po drzewach gerezy i pawiany, wielki jaszczur chodzący po trawniku i galago, nieśmiało pojawiający się na kolację w sali restauracyjnej. No i stadko kotów do wykarmienia.  Za każdym razem, gdy kolejny raz zjawialiśmy się w Baobabie pojawiało się coś nowego: nowe bungalowy, amfiteatr na codzienne, wieczorne występy, no i coraz większa grupa naszych rodaków. Zachowanie niektórych trochę nam popsuło przyjemność wyjazdów do Baobabu.

LODGE

Jeśli jesteśmy w Afryce to warto wspomnieć o noclegach w trakcie safari – czyli o typowym lodge. „Lodż” – czyli chatka albo obozowisko myśliwych – nie wygląda już tak, jak w „Pożegnaniu z Afryką”. To już często mały resort, z basenem, restauracją, sklepem z pamiątkami i terenowymi samochodami na safari. Taki, na przykład Fairmont Mara Safari Club – położony w zakolu rzeki Mara w Kenii, z basenem i specjalnym tarasem widokowym, z którego ogląda się stado hipopotamów w rzece. Śpimy w ni to namiotach, ni to domkach. Ściany sypialni z brezentu, ale część łazienkowa już murowana. A ponieważ afrykańskie noce są zimne, do łóżka dostajemy oprawione w skórę bawołu szkandele do ogrzania pościeli.

Inaczej prezentuje się Mweya Safari Lodge w samym sercu parku Królowej Elżbiety w Ugandzie. Położony na wzgórzu, nad pełnym ptactwa i innego dzikiego zwierza kanałem Kazinga, kompleks kilku parterowych, murowanych domków. Pokoje z tarasami, w stylu kolonialnym, każdy z widokiem na zachodzące słońce. Choć najlepszy krajobraz mieliśmy w Lion Rock Safari Camp w parku Tsavo w Kenii. Tu można poznać dosłowność określenia „widok po horyzont”. Blisko 180 km niczym nie zmąconej przestrzeni, którą zamyka Kilimandżaro. Co ciekawe, widać ją tylko o zachodzie, w południe, w pełnym słońcu góra znika z horyzontu.

ODROBINA LUKSUSU

Z biegiem lat, przelatanych i przejeżdżonych kilometrów mieliśmy okazję gościć w hotelach z dużą liczbą gwiazdek. Pierwszy, jaki mi się trafił to New Otani w Tokio. Mieszkałem tam tylko dlatego, że była w nim zakwaterowana polska delegacja, towarzysząca Lechowi Wałęsie w jego oficjalnej wizycie. Niezły był także Swissotel Bosphorus w Stambule – też w ramach obsługi wizyty Wałęsy w Turcji. Pięć gwiazdek błysnęło nam w oczach podczas pobytu w Northolme Resort & Spa na Seszelach, który to hotel chwali się tym, że do jego gości należał twórca Bonda – Ian Fleming. Piątka rządzi w tureckim hotelu D’Hotel Maris – pięć prywatnych plaż, pięć restauracji i pięć gwiazdek.

PENSJONATY I OBERŻE

Nie wszystko złoto co się świeci, nie każde pięć gwiazdek to oaza luksusu. Warto czasem poświęcić trochę czasu na znalezienie nie tyle ekskluzywnych, co wygodnych pensjonatów czy oberży, a w wersji szwajcarskiej – chaletów. W tej kategorii palmę pierwszeństwa dzierży Agriturismo Lapone, pensjonat ukryty na wzgórzach niedaleko Orvieto w Umbrii (o umbryjskich atrakcjach będzie więcej na stronie). Właścicielką jest Włoszka, ale całością od co najmniej 10 lat zarządza polskie małżeństwo – ona przyjmuje gości, on rządzi w kuchni. I to jeszcze jak!

Równie dobrą kuchnię, ale w alpejskim stylu, za to nagrodzoną w 2013 gwiazdką Michelina znajdziecie w hotelu Gletschergarten w mojej narciarskiej krainie szczęścia – czyli w szwajcarskim Grindelwaldzie. Szerzej opisany w tekście „Akcja na Eigerze”.

NIE-DO-ZA-PO-MNIE-NIA

Są takie hotele, które zapamiętamy na zawsze, ale nie ze względu na ich kuchnię i liczbę gwiazdek, a raczej ich brak. Jedną z najbardziej koszmarnych nocy zaliczyliśmy w niedużym hotelu w Arushy w Tanzanii. Nie dość, że w drodze do hotelu o mały włos nie straciliśmy życia – dwa razy podczas szybkiej jazdy pękały w samochodzie łyse opony – to na dodatek nie było nic do jedzenia. Nasza obozowa obsługa – bo wcześniej obozowaliśmy w okolicach krateru Ngorongoro i mieliśmy kucharza – zaczęła coś tam pichcić na ognisku, rozpalonym na dachu hotelu, ale końca nie było widać. Wściekli i głodni poszliśmy spać. Sen skrócił nam jeszcze muezzin, wczesnym rankiem z pobliskiego minaretu przeraźliwie wzywając wyznawców Mahometa na modlitwę.