Akcja na Eigerze

Gazeta Turystyka, 01.2006

Od jej widoku trudno się tutaj uwolnić. Odbija się w szybie wystawowej sklepu z zegarkami, pełno jej na zdjęciach, plakatach i pocztówkach. Idąc z nartami ulicą czy jadąc skibusem, mimo woli odwracam głowę w jej kierunku. Siedząc na zatłoczonej stacji kolejowej (na wysokości naszej Świnicy), podnoszę wzrok i zastanawiam się, skąd w niej tyle groźnego piękna? I nie chodzi tu o kobietę. To, co przytłacza nas w tej uroczej szwajcarskiej miejscowości, to jedna z najwspanialszych, a zarazem najgroźniejszych gór świata. Swego czasu zyskała przydomek „mordercy”, a władze zakazywały wspinaczek, zwalniając przy tym ratowników górskich z obowiązku niesienia pomocy jej ofiarom. To Eiger – wnosi się na prawie cztery kilometry ponad poziom morza, ze swoją osławioną, groźną i nieprzystępną North Face – Północną Ścianą. Jakby ktoś nożem przeciął górę na pół – 1800 metrów niemal pionowej ściany, która przez lata była wyzwaniem dla alpinistów.

Eiger stał się symbolem Grindelwaldu, małej miejscowości w szwajcarskich Alpach. Należy ona do ekskluzywnego klubu Best of the Alps – the Classic Mountain Resorts (na tej liście jest zaledwie 12 miejscowości z Wielkiej Piątki, czyli pięciu państw alpejskich). Spośród innych wyróżnia ją to, że cztery lata temu obszar otaczający trzy alpejskie szczyty – Eiger, Mönch i Jungfrau – został wpisany, jako jedyny w Alpach, na listę światowego dziedzictwa natury UNESCO.

Położenie Grindelwaldu, mało znanego u nas, ale bardzo popularnego w Europie ośrodka narciarskiego, zapiera dech. Centrum miasteczka (1034 m n.p.m.) znajduje się nie na dnie doliny, ale na zboczach góry First. A to też ze względu na Eiger. Od niepamiętnych czasów z jej pionowej północnej ściany toczyły się kamienne lawiny, zasypując leżące w dolinie łąki. Nikt nie ważył się mieszkać pod pionowym zboczem ani też zdobywać tej góry. Jako pierwszy odważył się na to pewien niefrasobliwy angielski dżentelmen Charles Barrington, który o alpinizmie nie miał pojęcia – wszedł na Eiger w sierpniu 1858 r. Kolejny raz Eiger poddał się dopiero w lipcu 1938 r. – zdobywcy potrzebowali czterech dni, by wspiąć się północną ścianą na jego szczyt. North Face z wiekiem staje się coraz słabsza. Ostatni wejście w marcu 2003 r. zajęło szwajcarskiemu przewodnikowi górskiemu Christophowi Heizowi cztery i pół godziny. Wśród 23 tras, którymi można pokonać North Face, jest też Droga Polska wytyczona przez naszych alpinistów w 1968 r.

Już dawno widokowe, i nie tylko, walory tego miejsca docenili Amerykanie, i to z Hollywood. Właśnie tutaj Clint Eastwood, czyli Brudny Harry, dawał popisy wysokogórskiej wspinaczki, kręcąc w sierpniu 1974 r. sceny do sensacyjnego filmu „Akcja na Eigerze”. Oskara za ten film (był jego reżyserem) co prawda nie dostał, ale sceny wspinaczki na North Face filmowano z jego osobistym udziałem, bez pomocy kaskadera. O mały włos, a wszystko skończyłoby się tragicznie. W drugim dniu zdjęć, w miejscu, w którym kilka minut wcześniej stał Eastwood, zginął pod lawiną kamieni jeden z kaskaderów.

Bez podobnych przygód obyło się podczas bezprecedensowego widowiska telewizyjnego we wrześniu 1999 r. Szwajcarska telewizja zdecydowała się na pokazać na żywo wejście północną ścianą na szczyt Eigeru. Wyczyny alpinistów (a czasem ich śmierć) od dawna podglądały silne teleskopy z tarasu hotelu Bellevue na przełęczy Kleine Scheidegg. W 1957 r. ratownicy usiłowali dotrzeć do uwięzionych w ścianie Włochów Claudio Cortiego i Stefano Longhiego. Cortiego wciągnięto na szczyt, Longhi odpadł przy Trawersie Bogów i zamarzł. Jego zwłoki wisiały na linie jeszcze przez następne dwa lata, można je było oglądać przez lunetę. W czasie „Eiger live” takich tragedii widzowie nie zobaczyli. Obraz przekazywany był z kamer na hełmach wspinaczy, przez kamery telewizyjne z helikoptera i zainstalowane na specjalnych podestach wmontowanych w zdobywaną ścianę.

***

Oprócz Eigeru swój cień na Grindelwald (ok. 4 tys. mieszkańców, trzy razy tyle miejsc noclegowych) rzucają także inne kilkutysięczniki: Wetterhorn (3701 m), Schreckhorn (4078), Monch (4099), Jungfrau (4158).

Nie ma co się rozwodzić nad alpejskimi krajobrazami. Wystarczy, że w tym rejonie mamy do dyspozycji ponad 200 km tras narciarskich, najdłuższą w Europie saneczkową trasę zjazdową (15 km), 80 km ratrakowanych tras do pieszych zimowych wędrówek po górach, 40 wyciągów (w ciągu godziny przewożą ok. 40 tys. osób) i najwyżej położoną stacją kolejową w Europie Top of Europe (3454 m). Dla tych, którzy lubią zimę, to kraina szczęścia.

Narciarze, snowboardziści, saneczkarze, wędrowcy mają do dyspozycji trzy ośrodki. Pierwszy to First na zboczach First i Oberjoch, gdzie zawiezie nas kolejka gondolowa niemal z centrum miasta. Tu mamy trzy wyciągi krzesełkowe i trzy orczyki, świetnie wytyczone szerokie trasy zjazdowe, większość niebieskich. Ja polecam czerwoną 9 wzdłuż wyciągu krzesełkowego Schilt i niebieską 10, która zaczyna się przy tym właśnie wyciągu, ale wiedzie skalnym kanionem u zbocza Gemsbergu. Po drodze dobrze jest się zatrzymać w Gemsbergbar na kanapkę z ciemnego chleba z plastrem gorącego, topionego w specjalnej maszynie szwajcarskiego sera.

A więc First jest dobry na początek pobytu, na rozprostowanie nóg. Nie ulegajmy pokusie wykorzystania gondoli w drodze powrotnej. Do Grindelwaldu, gdy będziemy mieli już dość zjazdów, doprowadzi nas przepiękna widokowo trasa nr 22. Są na niej odcinki, po których jadąc ma się wrażenie, że za chwilę uderzymy w ścianę góry piętrzącej się naprzeciwko naszego zbocza. Ta trasa nie kończy się, jak się niektórzy spodziewają, przy przystanku autobusowym, ale prowadzi dalej, przez podwórka domów górali (tu nikt nie myśli, jak na Butorowym, o stawianiu płotów przeciwko narciarzom). I tak między opłotkami dojeżdżamy prawie do kościoła w centrum Grindelwaldu.

Drugi rejon do jeżdżenia – znacznie większy – to Mannlichen- Kleine Scheidegg. Mamy dwie możliwości dotarcia na jego trasy. Albo z dworca kolejowego w Grindelwald jedziemy pociągiem do stacji Kleine Scheidegg (2061 m, dla posiadaczy skipassu – bilet bezpłatny) albo skibusem do dolnej stacji kolejki gondolowej Mannlichenbahn GGM, która po pół godzinie wywiezie nas na szczyt Mannlichen (2200 m.). Cały region to siedem wyciągów krzesełkowych (spod trzech prowadzą trasy o różnych stopniach trudności, najwięcej czerwonych), raczej długich i niezbyt stromych. Warto się przejechać czerwoną 8 z Mannlichen pod wyciąg Gummi, zwłaszcza rano, kiedy jest świeżo wyratrakowana. Równie odjazdowe są czerwone trasy spod stacji Kleine Scheidegg pod wyciągi Falboden i Wixi.

***

Gdy się nieco oswoimy z topografią w rejonie Mannlichen – Kleine Scheidegg, polecam nieco dłuższą narciarską wyprawę na drugą stronę szczytów Mannlichen i Lauberhorn. Z górnej stacji kolei gondolowej Mannlichen kierujemy się czerwonymi trasami do Kleine Scheidegg. Po wyjechaniu na górę trzeba przejść na drugą stronę stacji kolejowej. Tam zaczyna się niebieski 36-kilometrowy szlak do Wengen, uroczego miasteczka na wschodnim zboczu Mannlichen, prawie 700 m poniżej Kleine Scheidegg. Nasza trasa to długi trawers po zboczach Lauberhorn, Tschuggen. Tuż obok biegnie linia kolejowa. Jeśli mamy szczęście, możemy się pościgać z pociągiem zjeżdżającym z Kleine Scheidegg do Wengen. Zawsze wygramy.

Bardziej wymagający (od siebie) narciarze mogą wybrać czarną 45 – to słynna alpejska trasa zjazdowa Wengen, na której rozgrywane są zawody Pucharu Świata. Niebieska doprowadzi nas pod stację kolei linowej, którą wjedziemy na Mannlichen; czarna – do wyciągu Innerwengen, a ten wywiezie nas pod stację kolejową Allmend, skąd niebieską wrócimy do Wengen.

Do Wengen można dojechać tylko na dwa sposoby: albo na nartach (trasą jak wyżej), albo koleją. To jedna z wielu szwajcarskich miejscowości, do której nie prowadzi droga kołowa. Samochodów tutaj prawie nie ma, poza małym dostawczymi furgonetkami, które przywozi się na platformach pociągiem.

Do Wengen można także… wbiec. We wrześniowym maratonie Jungfrau 3 tys. zawodników pokonuje dystans z Interlaken przez Wengen właśnie do Kleine Scheidegg. Biegną pod górę, pokonując ponad 1,5 km różnicy wzniesień!

W Wengen mamy kilka możliwości – albo jedziemy kolejką linową na Mannlichen, albo wsiadamy w pociąg i wracamy do Kleine Scheidegg, albo próbujemy przedostać się na drugą stronę skalistej doliny Gimmelwald, by pozjeżdżać na stokach Schillthornu. Ten trzeci wariant jest najlepszy, ale realny tylko wówczas, gdy w Wengen jesteśmy przed godziną 11, bo o tej porze mamy pociąg do Lauterbrunnen. Zębata kolejka zjeżdża prawie pół kilometra zakosami po skalistym zboczu. Po wyjściu ze stacji przechodzimy przez ulicę i wsiadamy do kolejki szynowo-linowej, która wywozi nas 800 m w górę do Grutschalp. Tu czeka tramwaj do Murren. Wysiadamy na pierwszym przystanku, przy wyciągu krzesełkowym Winteregg. A potem wjazd na górę, zjazd do następnego wyciągu, znów w górę, potem znów zjazd, w Murren kolejka szynowo-linowa, dalej zjazd, i jesteśmy na zboczach Schilgrat. Stamtąd możemy śmignąć czerwoną 23b pod stację kolei linowej Schilthornbahn i wjechać nią na szczyt Schilthornu.

To kolejny słynny plener filmowy. Pod koniec lat 60. kręcono tu jednego z „Bondów”, a na stokach tej góry (i w obrotowej restauracji Piz Gloria) „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” szalał George Lazenby. Gdyby nie zapaleńcy z United Artists, restauracja na szczycie Schilthornu nigdy by nie powstała. W 1967 r. szwajcarskiej firmie budującej wyciąg na szczyt i restaurację skończyły się fundusze. Namówili filmowców z Hollywood, którzy szukali ciekawych plenerów do kolejnego Bonda, i ci dokończyli budowę. W zamian przez trzy miesiące mieli górę do wyłącznej dyspozycji. Rok później, kiedy na ekranach pojawił się filmowany tu Bond, Schilthorn zyskał miano „007 Mountain”, a drinkiem najczęściej serwowanym w Piz Gloria jest oczywiście wytrawne martini.

Gdy się nim pokrzepimy, w drodze powrotnej rezygnujemy z podróży kolejkami. Spod dolnej stacji wyciągu Winteregg zjedziemy do Lauterbrunnen żółtą 3, długim trawersem po stoku w lesie nad skalistym urwiskiem prowadzącym zakosami pod samą stację kolejową. Tam mamy do wyboru: pociąg do Grindelwaldu albo pociąg do Kleine Scheidegg i zjazd niebieską trasą do miasteczka. I, co najważniejsze, nie musimy kupować biletu – to wszystko w ramach jednego skipassu na cały region Jungfrau.

***

Na uwagę zasługuje jeszcze jedna atrakcja – Top of Europe (3454 m n.p.m.) na przełęczy między szczytami Monch i Jungfrau. Ta najwyżej położona w Europie stacja kolejowa jest spełnionym marzeniem Adolfa Guyer-Zellera, wybitnego szwajcarskiego inżyniera i budowniczego. Niestety, nie doczekał realizacji swego pomysłu – zmarł dwa lata po otrzymaniu zezwolenia na budowę, 13 lat przed otwarciem kolei zębatej na Jungfraujoch. Pierwsze roboty rozpoczęły się w lipcu 1896 r., budowę ukończono w 1912 r. Jakim wyzwaniem technicznym była, możemy się przekonać siedząc w wygodnym fotelu w pociągu i oglądając na ekranie komputerową animację przekroju prawie ośmiokilometrowego tunelu wydrążonego w litej skale Eigeru. Pociąg, który z ledwością mieści się między jego ścianami, zatrzymuje się dwukrotnie. Na wysokości 2865 m znajduje się przeszklony taras widokowy wykuty w północnej ścianie Eigeru, skąd możemy podziwiać panoramę Grindelwaldu. Kilkanaście minut później postój na stacji Eismeer (Lodowe Morze) – skały lodowca na wysokości 3160 m, a potem stacja końcowa (3454 m). Sto metrów wyżej i kilkanaście sekund później szybkobieżną windą docieramy na Dach Europy – na taras obserwatorium astronomicznego Sfinks. Jeśli jest dobra pogoda, niezapomniane widoki na góry Szwarcwaldu, a nawet francuskie Wogezy. I na – leżący najbliżej – 24-kilometrowy jęzor lodowca Aletsch. Możemy też wrócić na poziom stacji kolejowej i przejść do Pałacu Lodowego wyżłobionego w lodzie, a potem przejść na śnieżny taras widokowy. Tylko latem – wtedy jest najbezpieczniej – na lodowcu poniżej można zjeżdżać na nartach, wynająć sanie z zaprzęgiem psów husky albo pospacerować.

Ze zdziwieniem dowiedziałem się, że przełęcz Jungfraujoch także była filmowym plenerem, i to dla… Bollywood. W połowie lat 60. z powodu toczącej się wojny z Pakistanem, hinduscy producenci filmowi nie mogli korzystać z plenerów w górach Kaszmiru. Przenieśli się więc do Szwajcarii (nic dziwnego, że jedna z restauracji na Top of Europe podaje hinduskie dania).

Podróż na Top of Europe nie zajmie nam całego dnia, warto więc zabrać ze sobą narty. Wracając z Jungfraujoch wysiadamy na stacji Eigergletscher, gdzie znów można pozjeżdżać.

***

Grindelwald nie jest może tak modny, jak Davos czy St. Moritz. Nie oferuje też wielu atrakcji związanych z apres ski (pod tym względem Austriacy i Włosi biją Szwajcarów na głowę). Szwajcaria jest nudna, i owszem, ale widoki, śnieg, narciarskie trasy i możliwości komunikacyjne tę nudę w całości rekompensują.