Spacer z Obamą

Czy ktokolwiek z Was był na spacerze z Obamą? Założę się, że nikt, albo prawie nikt.  A ja byłem! Ach, to moje ego, muszę się pochwalić. I na dodatek, nie musiałem niczego załatwiać ani w ambasadzie w Warszawie, ani w ambasadzie w Waszyngtonie, ani nawet w Białym Domu. Wystarczyło pojechać do…, no, nikt nie zgadnie. Do Ugandy. Nie, nie do Kenii (choć tam urodził się ojciec TEGO Obamy).  Ale do Ugandy – bo tu urodził się TEN Obama.

KROK W KROK Z OBAMĄ

Jego matka pochodzi z USA a ojciec z Kenii. Narodziny były dla miejscowych wielkim świętem i bardzo wyczekiwane. Przyszedł na świat prawie 7 lat temu – 24 czerwca 2009 r. – i jest pierwszym urodzonym w Ugandzie osobnikiem od czasu całkowitego ich wytępienia. Bo TEN Obama to żyjący w Ziwa Rhino Sanctuary – nosorożec.

Właśnie minęło 10 lat istnienia tej placówki, której głównym celem jest odbudowa populacji nosorożców w Ugandzie. Jakieś 35 lat temu te wielkie zwierzęta, jedne z najszybszych na sawannie, całkowicie wyginęły. A to na skutek wojen domowych, które rozpętał szalony Idi Amin.

Powrót nosorożców do Ugandy zaczął się od 6 sztuk, kupionych w Kenii, potem doszły dwa podarowane przez ogród zoologiczny w Orlando na Florydzie. Jednym z nich jest samica Nandi, która razem z Taleo z Kenii dała życie Obamie. Ma dwie siostry – Malaikę i Baby Uhuru. W sumie, w tym nietypowym rezerwacie żyje w tej chwili 15 nosorożców.

Dotarcie do Obamy nie było tak uciążliwe, jak trekking do goryli górskich. Ot, kilkaset metrów do przejścia, bo akurat tego dnia stado pasło się w niewielkiej odległości od zabudowań administracyjnych rezerwatu. Byliśmy w kilka osób, w towarzystwie nieuzbrojonego przewodnika, kilka metrów od zwierząt. Nosorożce były spokojne, od małego w zasadzie przyzwyczajone są do obecności ludzi. Leniwie skubały trawę, powoli przesuwając się w kierunku gęstniejącego buszu. Zbliżała się bowiem pora popołudniowego skwaru, a wtedy wszystko, co żyje w Afryce, szuka cienia i ochłody. Obama, w towarzystwie matki, w przeciwieństwie do swojego amerykańskego imiennika, kompletnie nie zwracał uwagi na trzask migawek aparatów fotograficznych, ani na szepty rozgorączkowanych „paparazzi turistico”. Ani się obejrzeliśmy, jak minęła godzina przeznaczona na spacer. Tak to właśnie wyglądała moja przechadzka z Obamą.

To nie pierwszy nasz spacer wśród nosorożców. Poprzednim razem trafiła nam się okazja w parku Masai Mara w Kenii. Byliśmy na popołudniowym safari, w pewnym momencie podjechaliśmy do zagajnika, nasz kierowca kazał nam wysiąść z jeepa. Po przejściu kilkunastu kroków znaleźliśmy się w pobliżu pasących się nosorożców. Ale nie aż tak blisko jak w rezerwacie Ziwa.

DRAPIĄC KOTY ZA USZAMI

Spacery wśród lub z dzikimi zwierzętami są coraz powszechniejsze. Nie tyle ku uciesze turystów, co bardziej w celach zarobkowych. Są najczęściej organizowane w prywatnych rezerwatach, zarządzanych przez różne fundacje i stanowią dla nich źródło dodatkowego dochodu. Tak jest np. w przypadku fundacji Lion Encounter, działającej w Victoria Falls w Zimbabwe. Zajmuje się ona opieką nad lwimi sierotami, a w celach dochodowych organizuje spacery z młodymi lwami.

Z Victoria Falls jedziemy jakieś 10 km do ośrodka Masuwi Estate. Najpierw krótka odprawa, opowieść o tym, czym zajmuje się fundacja, instruktaż jak mamy się zachowywać przy lwach. Każdy z nas dostaje do ręki bambusowy kijek – tym mamy wymuszać ma lwach posłuszeństwo. Nasz przewodnik, uzbrojony w karabin pamiętający chyba czasy Livingstone’a, tłumaczy, że wystarczy stuknąć kijkiem o ziemię tuż przed oczami lwa, by zmusić zwierzę do uległości. Akurat para lwów, z którą się przechadzaliśmy po sawannie była tak znudzona, że wcale nie miała ochoty na niebezpieczne igraszki (może dlatego, że lwy przed spotkaniem z ludźmi są karmione). Jak to koty, do lenistwa zawsze pierwsze, tak samo do pieszczot. Dały się drapać między uszami, dla bezpieczeństwa każdy z nas musiał klęczeć z tyłu. Była wyczuwalna z obu stron nuta nerwowości, która mijała gdy lwy znalazły się w rękach swoich opiekunów.

Na spacery wychodzą młode lwy, od małego wychowywane w obecności ludzi. Gdy mają półtora roku są już pozbawiane towarzystwa spacerowiczów. Rozpoczyna się żmudny proces introdukcji zwierząt do ich naturalnego środowiska. Przy tej okazji pojawiają się zarzuty, że lwy z tego typu rezerwatów, ze względu na to, że nie są w stanie adoptować się w dzikim środowisku – są przeznaczane do odstrzału dla majętnych myśliwych. Ale o takich rzeczach, w chwili gdy wielki kot ociera się o twoje nogi, wcale się nie myśli.