BLISKO, CORAZ BLIŻEJ
Współczuję myśliwym. Naprawdę. Współczuję im dlatego, że nigdy nie zaznają radości z bliskiego obcowania z żywym, dzikim zwierzęciem. No bo, jaki kontakt myśliwy ma ze zwierzyną? Zawsze patrzy na nią z odległości, z ambony, przez lornetkę albo przez lunetę swojej strzelby. Tę odległość wyznacza zasięg jego broni. Gdy ustrzeli jakieś zwierzę, widzi przecież już tylko martwe ciało. My, „podglądacze” oglądamy zwierzynę w całej jej krasie (czasem w chorobie, jak parę lwów w zachodnim Tsavo), niemal zawsze towarzyszy nam ekstatyczna radość. Tej radości żaden myśliwy nie zazna, jak sądzę.
Ale pewien zakres emocji, jak mi się wydaje, jest wspólny i dla myśliwych i dla podglądaczy. W czasie tropienia. Podniecająca niepewność, zwątpienie, radość, gdy po długim oczekiwaniu zwierzę „wychodzi” na nas. Podglądanie zaczynaliśmy, tak jak myśliwi, z ambony. Naszą pierwszą amboną i na dodatek mobilną, była rozklekotana ciężarówka (na pace były miejsca do siedzenia, zamiast ścianek bocznych rolety z plastikowymi oknami), którą przemierzaliśmy kenijskie drogi. Z jej „pokładu” oglądaliśmy słonie w Samburu, polującego na antylopę lamparta w Nakuru, stado lwic z trzynaściorgiem małych w zagajniku w Masai Mara.
0 komentarzy
Skomentuj