„Tourists go home” albo gdzie indziej

Ostatnio wpadło mi w oko zdjęcie – na murze w jakimś mieście widniało, wypisane sprayem zdanie: „tourists go home”. Może to było w Wenecji albo w Barcelonie, w każdym razie na pewno w mieście, którego mieszkańcy mają już dość wzbierającej fali turystów.

Pod tym względem, do najbardziej zatłoczonych turystami miast należą z pewnością Wenecja i Barcelona, a także Dubrownik i czeska Praga. Dziennie do Wenecji, którą zamieszkuje ok. 55 tys. osób, przyjeżdża niemal tyle samo turystów; do Barcelony prawie 50 tys. osób, a w Dubrowniku każdego dnia zjawia się 35 tys. zwiedzających; w Pradze – nowych gości codziennie jest ponad 20 tys.

Na próby zatamowania wzbierającej fali turystów zdecydowały się na razie Wenecja i Dubrownik. Władze miasta na wodzie, po zdecydowanej krytyce i awanturach wokół metalowych bramek wejściowych, postanowiły, że od 1 czerwca punkty wejściowe do miasta będą kontrolowane przez policjantów, którzy będą kierować ruchem pieszych, będzie też zamykana droga dla samochodów.

W Dubrowniku z kolei, zainstalowano system kamer monitorujących, który pozwala sterować  ruchem turystów. Władze miasta chcą też ograniczyć liczbę zawijających do portu wycieczkowców. Tą drogą przybywa do miasta dziennie ok. 9 tys. gości.

Tłok w popularnych, atrakcyjnych miejscach skłania do poszukiwania innych, wartych odwiedzenia. Oto kilka propozycji miejsc, w których można uniknąć tłoku.

Zgubić się w Gubbio

Jeśli policja nie wpuści nas do Wenecji, to możemy pojechać na zachód, w kierunku Werony. Ale i tu, w mieście Romea i Julii, natkniemy się na tłum turystów, zwłaszcza na podwórku kamienicy Julii czy na placu pod żebrem wieloryba i przy słynnym pręgierzu. Zdecydowanie spokojniejsze miasteczko to Cremona. Jak mówi łacińskie przysłowie: unus Petrus in Roma, unus portus in Ancona, una turris in Cremona – Jeden św. Piotr w Rzymie, jeden port w Ankonie, jedna wieża w Cremonie. Miasto słynie bowiem z najwyższej we Włoszech kampanili – wieży katedralnej, która ma wysokość ponad 112 metrów.

Niezainteresowani zabytkami architektonicznymi Lombardii mogą zgubić się w Gubbio, sennym i mniej uczęszczanym miasteczku północnej Umbrii. To miasteczko znane jest z legendy o św. Franciszku, który ujarzmił tutaj okrutnego wilka. Do Gubbio warto przyjechać w czasie Palio della Balestra – odbywających się w średniowiecznej scenerii,  dwa razy do roku, zawodów kuszników (pod koniec maja i w sierpniu).

O Gubbio można powiedzieć, że to jedno z najbardziej malowniczych włoskich miasteczek Toskanii czy Umbrii.  Jak słynne Montepulciano albo Bagnoregio czy mniej znane Todi.

Schodami w górę, windą w dół

Urok tych miejsc polega na tym, że miasteczka zbudowane są na wysokich wzgórzach, więc zwiedzając je chodzi się – jak napisał Zbigniew Herbert –  „ulicami rwącymi jak górskie potoki”. Dzisiaj turyści mają też do dyspozycji Funiculare w Orvieto, ruchome schody w Perugii czy windę w Todi, dzięki którym mogą bez wysiłku dostać się do górnego miasta.

Tam, gdzie nie ma tłumu turystów

Największe wrażenie robi system wind i schodów ruchomych w umbryjskim Spoleto. Ma aż trzy podziemne tunele, którymi z parkingów u podnóża miasta można dostać się do historycznego centrum. Ostatni ciąg schodów ruchomych i wind wybudowano pod koniec 2014 r. Obejmuje on wielopoziomowy parking na prawie pół tysiąca samochodów, kilkukilometrowy tunel schodów ruchomych, system wind, rozmieszczonych w kilku punktach miasta. Kosztowało to 60 mln euro, ale Spoleto może sobie na takie wydatki pozwolić. Słynie z dorocznego, międzynarodowego festiwalu sztuki, który odbywa się na placu przed katedrą.

Z parkingu najlepiej wjechać na samą górę, do podnóża twierdzy Rocca Albornoziana i stamtąd schodzić w dół, oglądając to wszystko, co w Spoleto jest do obejrzenia. A jak poczujemy się zmęczeni, możemy na planie miasta znaleźć windę i zjechać na odpowiedni poziom tunelu i dalej ruchomymi schodami na parking.

W tym systemie jest chwalebny rozmach, choć wydaje się sprzeczny z duszą i klimatem miasta. To już bardziej „dopasowana” jest mała przeszklona winda, którą spod Porta Orvietana można wjechać ponad dachy przedmieść małego Todi. Niespieszny wjazd współgra z wolnym tempem życia miasteczka.

Cichy kącik z dziurką od klucza

Prowincjonalną ciszę i miejsca z dala od turystycznego zgiełku da się jednak znaleźć nawet w przepełnionym zwiedzającymi wielkim mieście. Na przykład w Rzymie rzadko kto zagląda na Awentyn – jedno z siedmiu wzgórz, na których zbudowano Wieczne Miasto. Wycieczki w tym rejonie jedynie docierają do słynnych Bocca della verita – ust prawdy, znajdujących się w przedsionku bazyliki Santa Maria in Cosmedin.

Kilkaset metrów dalej, na awentyńskim wzgórzu, znajduje się klasztor, należący do Zakonu Maltańskiego, z którego roztacza się jedyny w swoim rodzaju widok na ikonę Rzymu – bazylikę św. Piotra. Z tego miejsca, kopułę bazyliki widać jedynie przez dziurkę od klucza. Bo do klasztornego ogrodu, wejść nie można. Ale niedaleko jest Ogród Pomarańczowy, z którego będziemy mieli wspaniałą panoramę Rzymu, bez żadnych ograniczeń.

Spoglądając na rzymskie zabytki, możemy sparafrazować słynne zdanie Napoleona Bonaparte: „patrzy na nas 28 wieków historii”.