HISTORIE FILMOWO-TURYSTYCZNE
Czy widzieliście już Rosslyn Chapel i kościół Saint-Sulpice, zamek w Alnwick i Cafe des Deux Moulins, farmę Iana Alexandra, Monument Valley i Zabriskie Point? Jeśli byliście już w tych miejscach albo planujecie się tam wybrać – to miejcie świadomość, że nie uprawiacie turystyki ale SET JETTING. To coraz bardziej rozpowszechniająca się w świecie moda na odwiedzanie miejsc, w których były kręcone popularne i nagradzane filmy kinowe i telewizyjne. To też coraz potężniejsza gałąź przemysłu turystycznego. Co najmniej jedna trzecia turystów – wedle rozmaitych ankiet i sondaży – o wyborze miejsca, do którego ma zamiar pojechać, decyduje przez pryzmat obejrzanych wcześniej filmów. Prawdziwą jednak frajdę z uprawiania set jettingu będziemy mieli wtedy, gdy dotrzemy do miejsc, o których mało kto wie, że kręcono w nich filmy, ale jeszcze na dodatek te miejsca „zagrały” znaczące role w tych filmach. „Zagrały” nie siebie ale miejsca oddalone w czasie i przestrzeni. Oto trzy filmowe plenery, z których tylko jeden znajduje się w „The worldwide guide to movie locations”.
ZAMIAST PODHALA
Czasami trudno zrozumieć czym kierują się filmowi scenografowie, wybierając plenery do swoich filmów. Zawsze, kiedy oglądam serialowego „Janosika” nie mogę wyjść ze zdziwienia, że film o bohaterze Podhala realizowano w większości w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w okolicach Ojcowa i zamku w Pieskowej Skale. Cztery lata wcześniej ten sam reżyser – Jerzy Passendorfer – też kręcił film, którego akcja też dzieje się na Podhalu. Jest lato 44 roku, dwa zdziesiątkowane przez Niemców oddziały partyzanckie – jeden AK, drugi sowiecki spotykają się w ruinach zamku. Niemcy zamykają ich w okrążeniu. Jedynie współdziałanie obu oddziałów pozwoliłoby na wyrwanie się z okrążenia. Na to nie godzi się jednak dowódca akowców – zdeklarowany antykomunista major „Dziadek” grany przez Stanisława Jasiukiewicza. Mimo jego sprzeciwu, akowcy – dowodzeni przez kapitana Stańczyka (w tej roli Emil Karewicz) wraz z sowieckimi żołnierzami wyrywają się z okrążenia, a major „Dziadek” – ginie samotnie osłaniając ucieczkę swoich żołnierzy. Tak w skrócie przedstawia się akcja filmu „Dzień oczyszczenia”.
Pomińmy litościwym milczeniem ideologiczno-propagandową linię filmu, skupmy się na jego plenerach. Film nakręcono – oczywiście nie na Podhalu – ale … w Karkonoszach. Czy mogą one przypominać Podhale? Chyba nie… Głównym zaś miejscem „dziania się” filmu są zamkowe ruiny. Tu za bohatera robi zamek Chojnik, jeden z najczęściej odwiedzanych zamków w Polsce, którego początki sięgają drugiej połowy XIII wieku. (www.sobieszow.pl). Znany jest głównie z legendy o kasztelance Kunegundzie, która konkurentom do swojej ręki kazała jeździć konno po szczycie murów. Nikt tego dokonać nie był w stanie poza jednym rycerzem, ale ten po udanej przejażdżce wzgardził ręką kasztelanki, czym przywiódł ją do samobójstwa. Dziś zamek znany jest przede wszystkim z konkursów kuszniczych.
Do zamku (położonego na wzgórzu Chojnik 627 m n.p.m.) dotrzemy najlepiej z Sobieszewa czerwonym szlakiem. Przejdziemy tą samą drogą, jaką w filmie pokonywali partyzanci „Dziadka”. Spacer obok labiryntu bloków skalnych, Skalnego Grzyba przez bukowy las do zamku zajmie nam niespełna godzinę. Niewiele mniej potrzebujemy na zwiedzanie zamkowych ruin. Warto wejść na stołp, z którego roztacza się wspaniały widok z jednej strony na kotlinę Jeleniogórską, z drugiej na główny masyw Karkonoszy – od Szrenicy po wieżę przekaźnikową nad Śnieżnymi Kotłami. Na głównym dziedzińcu zamku wysłuchamy legendy o Kunegundzie, możemy przysiąść u stóp potężnego pręgierza, do którego w swoim czasie przywiązywano aż czterech złoczyńców. Pod nim rozgrywa się jedna z ostatnich scen „Dnia oczyszczenia”. Pod pręgierzem bowiem ginie trafiony niemiecką kulą major „Dziadek”. Cóż za symbolika…
FLORYDA PO KALIFORNIJSKU
W tym filmie nic nie jest prawdziwe – no może prawie wszystko. Faceci udają blondynki, zakład pogrzebowy to speluna, włoscy miłośnicy opery okazują się gangsterami, saksofonista udaje milionera a Kalifornia udaje Florydę. Wiecie już o jaki film chodzi? Jeśli nie – to krótkie streszczenie. Dwóch muzyków zimą 1929 roku ucieka przed gangsterami z Chicago na Florydę, w kobiecym przebraniu i w składzie kobiecej orkiestry. Z tymi, przed którymi uciekają, spotykają się w końcu na zjeździe przyjaciół włoskiej opery w hotelu na Florydzie. Już wiecie, że chodzi o „Pół żartem, pół serio”.
Jedynym statecznym elementem tej komedii omyłek, filmu, który w ocenie organizacji katolickich zasługiwał na potępienie, był wiktoriański w stylu, no może trochę karaibski hotel „Seminole Ritz”. Zagrał go znakomicie położony na drugim końcu Ameryki KALIFORNIJSKI hotel „Del Coronado”. (www.hoteldel.com) Już pół wieku temu, kiedy Billy Wilder kręcił w nim zdjęcia, ten leżący na półwyspie Coronado na przeciwko San Diego hotel – był uznawany za najbardziej luksusowy – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – resort na zachodnim wybrzeżu USA. A to wszystko dzięki pani od kolei żelaznych, panu z fabryki fortepianów i panu z banku, którzy w połowie lat 80-tych XIX wieku za 110 tys. ówczesnych dolarów kupili ziemię na półwyspie. W 1888 roku ich hotel otwierał podwoje dla pierwszych gości.
70 lat później „the Del” przyjmował na swój pokład ekipę hollywoodzkich gwiazd. Dlaczego właśnie ten hotel i jego otoczenie wybrali producenci „Not tonight Josephine” (taki był roboczy tytuł tej komedii)? Odpowiedź na to pytanie wydaje się bardziej oczywista niż wyjaśnienie dlaczego Passendorfer wybrał Karkonosze zamiast Podhala. Której z filmowych gwiazd, a zwłaszcza kapryśnej Marylin Monroe, chciałoby się tłuc z Hollywood na drugi koniec Ameryki, kiedy tuż pod bokiem, ledwie ponad 200 kilometrów na południe jest oaza luksusu z takimi samymi palmami jak na Florydzie? Przeważyła chyba stosunkowo niewielka odległość od filmowego zaplecza, może w niewielkim stopniu względy finansowe. Choć producenci „Pół żartem, pół serio” nie byli tak skąpi jak twórcy słynnego „Key Largo” z Humpreyem Bogartem, którzy niemal cały film, nawet ze scenami huraganu, nagrali w atelier.
Przez minione pół wieku „The Del” nie stracił nic ze swojego uroku widocznego w filmie Wildera. Ta sama śnieżnobiała elewacja z charakterystycznymi drewnianymi żaluzjami, te same dwie charakterystyczne wieżyce nad największymi salami hotelu, ta sama czerwień dachówek. No tak, oglądając „Pół żartem, pół serio” trudno zorientować się w kolorze dachówek hotelu, bo przecież film jest czarno-biały (a to dlatego, że makijaż Lemmona i Curtisa źle wypadał na taśmie kolorowej). Nieco inaczej niż w filmie wygląda podjazd – teraz jest zadaszony; weranda, na której na bujanych fotelach siedzieli milionerzy, czytający „Wall Street Journal” a wśród nich Osgood – została zabudowana. Główna sala recepcyjna – wygląda podobnie do tej w filmie, ale mam wrażenie, że te sceny, które działy się we wnętrzach hotelu (końcowa gonitwa gangsterów za uciekającymi Daphne i Josephine) w rzeczywistości były kręcone w specjalnie zbudowanych dekoracjach.
W „The Del” goście hotelowi mieszają się z tłumem turystów, którzy mogą wynająć sobie przewodnika na wycieczkę po hotelu. Opowie nam o tym, jak w 1920 w tym hotelu doszło do pierwszego spotkania księcia Walii Edwarda z panią Bessie Simpson (wówczas panią Winfieldową Spencer), spotkania, którego w rzeczywistości nie było; przewodnik opowie nam o kaprysach Marylin Monroe na planie filmowym i kłótniach z Tony Curtisem i o innych filmach, kręconych w Coronado.
GDZIE ORAWA I GDZIE SICZ
Najpierw to miejsce stało się znane dzięki piosence, a raczej balladce Wojciecha Młynarskiego o pewnej wsi i właścicielu dworu, który upokorzył hardego chłopa. Nie pamiętacie ballady „Gdzie Orawa i gdzie Spisz/ była sobie zacna wieś”? Młynarski napisał ją na początku lat siedemdziesiątych, a pomysł na tę piosenkę, jak sam wyznaje, przyszedł mu do głowy po tym, jak odwiedził Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej, na Orawie właśnie, niemal u stóp Babiej Góry. (www.orawa.eu)
Piosenkę Młynarskiego musiał znać scenograf „Ogniem i mieczem”, skoro wybrał orawski skansen na jeden z plenerów do filmu Hoffmana. Z tym, że położone między Tatrami a Beskidami miejsce zagrało najbardziej wysunięte na wschód miasto XVII-wiecznej Rzeczypospolitej – Czehryń. Co prawda o Orawskim Parku Etnograficznym ktoś napisał, że to „piękny bastion kultury na kresach państwa polskiego”, ale bynajmniej nie o te kresy tu chodziło.
Zresztą, w filmowej wersji „Ogniem i mieczem” plenerowych zamian jest jeszcze więcej. A to za sprawą samego reżysera, który co prawda chciał kręcić film na Ukrainie, ale po podróży w tamtą stronę zrezygnował. Bo jego zdaniem, współczesny ukraiński krajobraz w ogóle nie przypomina sienkiewiczowskich opisów. I tak Zbaraż zbudowano na poligonie w Biedrusku, w skansenie wsi mazowieckiej w Sierpcu filmowano sceny w Rozłogach, kozacką Sicz nakręcono w Biskupinie, a Zalew Klimkowski koło Szymbarku – to filmowy Dniepr.
Skansen w Zubrzycy w filmowej wersji “Ogniem i mieczem” zajął czołowe miejsce. I to dosłownie. Już w pierwszych minutach filmu, gdy oddział konnych prowadzony przez Skrzetuskiego przejeżdża przez kozacką stanicę. To właśnie zabudowania dworu Moniaków, chłopskie chałupy, kuźnia, olejarnia, folusz, tartak. Choć większość tych budynków pochodzi z XVIII i XIX wieku, tu z powodzeniem “zagrały” miasteczko z połowy XVII stulecia. I to położone ponad 1200 km na wschód.
Najcenniejszym obiektem skansenu w Zubrzycy jest XVII-wieczny dwór Moniaków – miejscowych sołtysów. W 1674 roku Mateusz Moniak został uszlachcony za to, że wytrwale stawał w obronie wiary katolickiej. Moniakowie wybudowali wtedy domostwo, które znakomicie pokazuje życie drobnej szlachty. Z powodzeniem mogłoby zagrać siedzibę szlachciców laudańskich z “Potopu”. Każdy, kto zechce obejrzeć pomieszczenia dworu – jak w piosence Młynarskiego – “musi wchodząc karku zgiąć” – bo drzwi wejściowe do niektórych pokoi są na rzeczywiście niskim poziomie. Ale warto.
Jeśli uznamy, że mamy dość historii filmowo-turystycznych – to znaczy, że należy przejść na wyższy etap podróżowania – od “set jettingu” do “jet settingu” – czyli zwiedzania tych miejsc, w których wypoczywają sławni i bogaci.
0 komentarzy
Skomentuj