Sięgam do bogatego już (ach te 50+) zasobu swojej pamięci, wspominam przebyte drogi. Większość z nich wiodła z punktu A do punktu B, potem z B do C i tak dalej. Rzadko się zdarzało zboczyć z głównej trasy – z punktu A do B1 – bo brakowało czasu, bo wycieczkowy program strasznie napięty. Pamiętam tę wielokrotną chęć zjechania w boczną drogę – pierwszy raz poczułem ją w trakcie pierwszej wycieczki do Włoch, gdy nasz autokar pędził autostradą Słońca, a po jednej i drugiej stronie drogi, przylepione do wzgórz, czekały na odwiedziny toskańskie, umbryjskie czy kalabryjskie miasteczka.
Z biegiem lat, z biegiem „zaliczonych” wycieczek, częściej zdarzało się już zbaczać z głównych dróg, czasem – zwłaszcza w Afryce – jeździliśmy po bezdrożach; częściej starałem się tak planować wyjazdy, by jeździć bocznymi drogami – taka była podróż po Małej Italii czy Umbrii (kliknijcie na „W kadrze” i w galerię „Scheggino”). Może jest w tym jakaś metafora życia – przez młodość pędzimy jak po autostradzie, później – szukamy drogi „cichcem, po wykrotach”. Zresztą, tajemnica podróżowania nie polega na „byciu u celu”; tym, co najciekawsze jest „bycie w drodze”.
0 komentarzy
Skomentuj