Cicho i spokojnie było w BOB – flightboard to biała tablica, na której numery lotów, godziny przylotów i odlotów obsługa wypisywała kolorowym mazakiem. Krzykliwie i chaotycznie jest na UKA – to, że masz na bilecie wypisaną godzinę odlotu, wcale nie oznacza, że wtedy odlecisz; odlot ogłasza facet z obsługi wrzeszcząc na głos w poczekalni. ZNZ słynie z tego, że bilety i kwitki bagażowe wypisywane są ręcznie, no i nie ma tu klimy – na czas stania w kolejce trzeba mieć duży zapas wody. A to wszystko wina Chińczyków, którzy w ślamazarnym tempie budują nowy terminal. Rano w SWP mgłę można było kroić nożem, na SKG lądowaliśmy w niesamowitej burzy, strasznie kurzyło się na SPZA. Lotnisko w MLE znajduje się na sztucznie usypanej wyspie, po wyjściu z terminala zamiast taksówek na pasażerów czekają łodzie. Niesamowite wrażenie robi las betonowych słupów, na których opiera się przedłużona część pasa startowego lotniska FNC.
Z poziomu lotniska wznosimy się w niebo. Na wysokości 11 km w zasadzie nie dzieje się nic ciekawego. Czasem trochę potrzęsie, jak to na powietrznych wybojach. Jeśli lecimy dobrymi liniami i nowoczesnym samolotem (A380) można zabić nudę serfując po internecie.
0 komentarzy
Skomentuj