Zakręt za zakrętem

ZAKRĘT ZA ZAKRĘTEM I KOLEJNY ZAKRĘT 

Od jakiegoś czasu, ciągle w głowie dźwięczał mi refren piosenki Sheryl Crow „Everyday is a winding road/I get a little big closer/ Everyday is a faded sign/ I get a little big closer to feeling fine.” To jej drugi singiel, sprzed ponad 20 lat. Od niego zaczynała swój rewelacyjny koncert w nowojorskim Central Parku w 1999 r., od niego zaczyna swoją ostatnią trasę koncertową.

Ten refren na tyle nie dawał mi spokoju, że musiałem znaleźć te kręte drogi. Słowa „winding road” wrzuciłem do internetowej przeglądarki. Ponad 9,6 mln wyników. Ale od razu rzuca się w oczy zdjęcie wężowo wijącej się drogi przez płonący czerwonymi liśćmi jesienny las. Zdjęcie zrobione „na długiej lufie” teleobiektywu, co spłaszcza perspektywę i sprawia, że droga jest jeszcze bardziej „pokręcona” niż w rzeczywistości. Wyszukiwarka podpowiedziała mi, że to ostatni odcinek drogi nr 42 w amerykańskim stanie Winsconsin, biegnącej do przystani promowej w Northport na półwyspie Door. W internecie można znaleźć ją pod hasłem „the winding road in Door county”. 

Przeszukując internet i słuchając Sheryl Crow natrafiam na stronę dangerousroads.org. Klikam na zakładkę „most hairpinned roads in the world” – czyli drogi tak zakręcone, jak spinki do włosów, albo jak biurowe spinacze. Interaktywna mapa wiedzie mnie przez cały świat – od USA po Tasmanię. Niestety, nie ma na tej mapie żadnej drogi w Polsce. Jak to? Wydaje się, że my Polacy jesteśmy tak zakręceni, że powinniśmy też mieć zakręconą drogę. I mamy! Znajduję ją dość szybko. Wsiadam w samochód i jadę.

Po kilku godzinach melduję się na obrzeżach Sanoka, w Załużu, u podnóża Gór Słonnych. Tędy właśnie przebiega wschodni fragment drogi krajowej nr 28, która wiedzie z Medyki aż do małopolskiego Zatora. I tu się zaczyna jej najbardziej kręty odcinek – 10 km w stronę Tyrawy Wołoskiej. Na pokonanie tej trasy potrzeba mniej niż 10 minut. Zakosami wspina się na grzbiet głównego pasma Gór Słonnych; kilkanaście zakrętów dobrze wyprofilowanej drogi ze stalowymi barierkami nie wymaga rajdowych umiejętności. Choć na jednym z zakrętów, niedaleko tarasu widokowego, znajdują się tragiczne pamiątki po nieostrożnych kierowcach: przybita do krzyża opona z imieniem Michała, a obok mała kapliczka z Matką Boską.  

W słoneczną, jesienną sobotę ruch na tej trasie jest raczej niewielki, nie słychać za często zgrzytu skrzyni biegów i wycia silników na niskich biegach. Pisk opon możemy usłyszeć wiosną, gdy rozgrywany jest tutaj rajdowy Bieszczadzki Wyścig Górski. Te serpentyny, jedne z najdłuższych w Polsce, z pewnością zasługują na miano „the most hairpinned road in Poland”.  

Zresztą, ten region Polski obfituje w „zakręcone” drogi. Na przykład Wielka Bieszczadzka Pętla i zjazd nią z Przełęczy Wyżnej do Brzegów Dolnych – 1,5 km fajnych zakrętów. Warto w tym miejscu pojawić się dość wcześnie za dnia, gdy dolinę Dwernika zasnuwają poranne mgły. To dla mnie najpiękniejszy obraz: „płonące” Bieszczady.

Czas w Bieszczadach mija szybko, trzeba wracać na północ. Na krajowej 19 samochodowa nawigacja każe mi ominąć Rzeszów, wiedzie mnie przez Czudec, Niechobrz, Zgłobień do Trzcianki. Lokalny skrót, lokalne drogi, ale jak zakręcone! Dzięki Sheryl Crow i „pokręconej” nawigacji mijał kolejny dzień i kilometry krętych dróg.