Selfie z dziką zwierzyną

W czasach, gdy jeszcze nie znano słowa „selfie”, obowiązkowym punktem pobytu na zakopiańskich Krupówkach było zdjęcie z misiem, a raczej z osobą przebraną za tatrzańskiego niedźwiedzia. Jakiś czas potem pojawił się „góral” z owieczką na ramionach.

To, co znaliśmy z Zakopanego, stało się światowym trendem w turystyce. Do tego stopnia, że swoje zaniepokojenie wyrażają znane i cenione organizacje, zajmujące się ochroną dzikich zwierząt. Z raportu organizacji World Animal Protection, dotyczącego zwierząt Amazonii, wynika, że w ciągu ostatnich trzech lat nastąpił niemal ponad trzykrotny wzrost „selfie” z dzikimi zwierzętami, opublikowanymi na platformie Instagram. Ponad 40% tych zdjęć, zgodnie z analizą WAP, można uznać za szkodliwe dla fotografowanych zwierząt. Najczęściej fotografowanym amazońskim zwierzęciem są leniwce, większość z nich po tym, jak są wyławiane z dżungli i oferowane turystom do selfie, nie przeżywa nawet pół roku. Z badań WAP wynika, że 20% selfie ze zwierzętami z Ameryki Łacińskiej dotyczy przedstawicieli gatunków zagrożonych, w 60% zwierzęta widoczne na tych zdjęciach są chronione przepisami prawa międzynarodowego.

Fascynacja światem dzikich zwierząt towarzyszy człowiekowi od zarania. Jej współczesny wymiar – czyli ogród zoologiczny – przestał podglądaczom wystarczać. Chcemy być bliżej, coraz bliżej i jeszcze bliżej, nie tylko zobaczyć ale też poczuć zapach, dotknąć. Dziką zwierzynę podglądaliśmy z myśliwskich ambon. Teraz te ambony „dostały” cztery koła. W Afryce mobilne ambony – małe busy, landcruisery, ciężarówki z otwartymi dachami – zobaczycie w każdym afrykańskim parku narodowym. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że tylko Wy w waszym pojeździe macie wyjątkową okazję samotnego przyglądania się dzikiej zwierzynie. Tak było w Nakuru, gdy tuż przed zachodem słońca natknęliśmy się na stado lwów. Nim się obejrzeliśmy, obok naszej ciężarówki stało już kilka innych „mobilnych ambon” z podglądaczami. Równie groteskowo wyglądało oglądanie pary gepardów z młodymi w kraterze Ngorongoro. Do miejsca, gdzie były gepardy, zjechało się z całego parku prawie 20 samochodów.

Nic też dziwnego, że, jak piszą autorzy raportu WAP, 94% agencji turystycznych w Brazylii i Peru zachęca swoich klientów i ma w swojej ofercie obowiązkowy punkt programu: zdjęcie z dziką zwierzyną. No, cóż, „pecunia non olet”. Tego trendu nie da się powstrzymać, wraz z rozwojem turystyki będzie się on nasilał. No, bo ile razy można zwiedzać zabytki? Dajcie nam coś fajnego! Może być spacer z nosorożcem? No jasne! Rzecz w tym, by odbywało się to z najmniejszą krzywdą dla zwierząt.

W Ziwa Rhino Sanctuary moża przespacerować się z Obamą, nosorożcem Obamą. Jego matka pochodzi z USA a ojciec z Kenii. Narodziny były dla miejscowych wielkim świętem i bardzo wyczekiwane. Przyszedł na świat prawie 8 lat temu – 24 czerwca 2009 r. – i jest pierwszym urodzonym w Ugandzie osobnikiem od czasu całkowitego ich wytępienia. Właśnie minęło 10 lat istnienia tej placówki, której głównym celem jest odbudowa populacji nosorożców w Ugandzie. Jakieś 35 lat temu te wielkie zwierzęta, jedne z najszybszych na sawannie, całkowicie wyginęły. A to na skutek wojen domowych, które rozpętał szalony Idi Amin. W tym nietypowym rezerwacie żyje w tej chwili 15 nosorożców. Żyją dzięki dotacjom i biletom wstępu na krótki spacer wśród stada.

Ale największą atrakcją Ugandy są górskie goryle, żyjące także w Rwandzie i Kongu, właśnie te, unieśmiertelnione przez Diane Fossey i film „Goryle we mgle”. Dotarcie do nich nie jest łatwe, bo to co najmniej kilkugodzinny trekking w dziewiczej dżungli, i co ważniejsze – kosztowny. Bilet wstępu do parku narodowego Nieprzenikniony Las Bwindi za 600 USD, do tego napiwki dla przewodników i tragarzy. Dla wielu miejscowych napiwki z „tragarzowania” (20-25 dolarów) to jedyne źródło utrzymania. Do wynajmowania tragarzy zachęca też dyrekcja parku. To element strategii powstrzymywania tubylców przed kłusowaniem na goryle, budowania świadomości prostego mechanizmu: „im więcej goryli w lesie, tym więcej turystów, tym więcej pieniędzy, tym lepsze życie w wiosce”. Dlatego też wstęp na wędrówkę do stada goryli jest tak drogi.

Spacery wśród lub z dzikimi zwierzętami są najczęściej organizowane w prywatnych rezerwatach, zarządzanych przez różne fundacje i stanowią dla nich źródło dodatkowego dochodu. Tak jest np. w przypadku fundacji Lion Encounter, działającej w Victoria Falls w Zimbabwe. Zajmuje się ona opieką nad lwimi sierotami, a w celach dochodowych organizuje spacery z młodymi osobnikami. Grupa nie może liczyć nie więcej niż 10 osób, jedynie przewodnik jest uzbrojony w karabin pamiętający chyba czasy Livingstone’a. Na spacery wychodzą młode lwy, od małego wychowywane w obecności ludzi. Gdy mają półtora roku są już pozbawiane towarzystwa spacerowiczów. Rozpoczyna się żmudny proces introdukcji zwierząt do ich naturalnego środowiska. Przy tej okazji pojawiają się zarzuty, że lwy z tego typu rezerwatów, ze względu na to, że nie są w stanie adoptować się w dzikim środowisku – są przeznaczane do odstrzału dla majętnych myśliwych. Ale o takich rzeczach, w chwili gdy wielki kot ociera się o twoje nogi, wcale się nie myśli.

Piotr Jaźwiński 

avidhiker.pl