Wystarczą dwa ruchy: kierunkowskaz w prawo i skręt kierownicą także w prawo. Odetchniemy z ulgą, a przy okazji zrobimy ciekawą wycieczkę
Kocham Tatry, lubię atmosferę Zakopanego, ale nie znoszę tłumów na Krupówkach i stada samochodów z warszawską rejestracją pędzących zakopianką. Trudno uniknąć Krupówek, jeśli jest się w Zakopanem, o wiele łatwiej – zrezygnować z jazdy tą zawsze zatłoczoną szosą.
W którym miejscu zrobić skok w bok? Wyjścia są dwa. Pierwsze: zjeżdżamy z zakopianki za Mogilanami na E462 w kierunku Kalwarii Zebrzydowskiej, a potem drogą 956 do Sułkowic. Jeśli jakimś cudem miniemy ten zjazd, kolejna okazja na skok w bok zdarzy się ok. 6 km dalej. Wtedy skręcamy w prawo na drogę 955 w stronę miejscowości Rudnik. Tutaj możemy się na chwilę zatrzymać, bo w sosnowym lesie naprzeciwko kościoła znajduje się Diabelski Kamień – kilkumetrowa skała w kształcie maczugi. Według miejscowej legendy diabeł chciał zburzyć kalwaryjski klasztor wielkim głazem. Przeliczył się jednak z siłami – nie doniósł go do celu i musiał zostawić właśnie w tym miejscu.
Tak więc, zarówno drogą 955, jak i 956 dojedziemy do Sułkowic, które mijamy, by zatrzymać się 2 km dalej w Harbutowicach.
Ta wieś w dolinie Harbutówki na zboczach Beskidu Makowskiego istnieje od XIV w. (podobno założył ją Kazimierz Wielki). W kościele z połowy XI w. warto zobaczyć ołtarz z cudownym obrazem Matki Boskiej Harbutowickiej, cenny posąg Matki Boskiej z X IV w. oraz zabytkową chrzcielnicę i ambonę.
Tuż przed wyjazdem z Harbutowic skręcamy w lewo i za znakiem „cisy Raciborskiego” wąską asfaltową drogą jedziemy obejrzeć jedne z najstarszych drzew w Polsce – już bardzo rzadko spotykane u nas cisy. Ich wiek według różnych źródeł szacuje się na 667 do 1200 lat. Rosną w gospodarstwie państwa Golonków w przysiółku Chodników na zboczach Bieńkowskiej Góry (pasmo Babicy). Trzeba dojechać do końca asfaltowej drogi, a dalej iść czarnym szlakiem. Drzewa zawdzięczają nazwę Marianowi Raciborskiemu (1863-1917), którego można uznać za jednego z pierwszych polskich ekologów.
Wracamy do naszej głównej drogi 956. Dwa kilometry na południe od Harbutowic wjeżdżamy na Przełęcz Sanguszki (482 m n.p.m.) – książę Eustachy Stanisław Sanguszko w końcu XIX w. jako marszałek Sejmu Krakowskiego i namiestnik Galicji był inicjatorem budowy drogi, po której się poruszamy. Upamiętnia go kamienny obelisk tuż przy drodze. Szkoda, że nie ma tu miejsca, by zatrzymać samochód, bo z przełęczy rozpościera się ładna panorama na Beskid Makowski. Jeśli uda nam się jednak zaparkować auto na poboczu, warto zrobić krótki spacer na wzgórze Groby (547 m n.p.m.), gdzie znajdują się okopy konfederatów barskich, którzy w 1771 r. stoczyli krwawą bitwę z pięciokrotnie silniejszymi wojskami generała Suworowa; zginęło prawie 300 Polaków.
Po tej krótkiej lekcji historii zjeżdżamy z przełęczy drogą 956 do Zembrzyc, gdzie skręcamy w lewo na drogę 28. Mijamy Suchą, a za Makowem Podhalańskim skręcamy w drogę 957 i po kilkunastu kilometrach jesteśmy w Zawoi, znanej miejscowości letniskowej.
Nazwa wsi pochodzi albo od zawojów, czyli haftowanych chustek, które wyrabiały miejscowe kobiety, albo od wijącej się drogi, albo też od słowa „zabój”. Do zbójnickich towarzystw należeli górale, liczne ich grupy działały na terenie wsi, szukały schronienia w lasach, wędrowały tędy na bogatą Orawę. Świadectwem tamtych czasów jest kapliczka św. Jana Chrzciciela nazywana zbójnicką, zbudowana na przełomie XVII i XVIII w. w miejscu zwanym Policzne – ponoć w tym miejscu zbójnicy „liczyli się po robocie”.
Po spotkaniu ze zbójnikami wsiadamy do auta, by wspiąć się lekko na przełęcz Krowiarki, a następnie zjechać w dół na Orawę. Na zjeździe nie należy się rozpędzać, bo będziemy musieli ostro hamować w Zubrzycy Górnej – tuż przy szosie znajduje się bowiem Orawski Park Etnograficzny. Najcenniejszym zabytkiem jest dwór rodziny Moniaków, przez wieki sołtysów Zubrzycy, w II połowie XVII w. uszlachconych za wierność katolicyzmowi. Ich potomkowie w 1937 r. przekazali dwór i teren wokół niego skarbowi państwa, a po wojnie stały się one zaczątkiem orawskiego skansenu. Lewe skrzydło dworu pochodzi z XVII w., prawe z 1784 r. Możemy też obejrzeć chałupy biednego i bogatego chłopa z Zubrzycy, tartak, folusz, kuźnię, olejarnię i dwie karczmy (w sumie prawie 20 zabytkowych obiektów). Nic dziwnego, że miejsce to „zagrało” w ekranizacji „Ogniem i mieczem”.
Nasyciwszy się atmosferą sienkiewiczowskich kresów (Orawa to niemal kresy Rzeczpospolitej), ruszamy w dalszą drogę ku Podhalu. Zjeżdżamy do Jabłonki, stolicy polskiej Orawy, trzymając się wciąż drogi 957 (kierunek Czarny Dunajec). Tędy wjeżdżamy do zapomnianego zakątka Podhala. Za nami pasmo Biabiej Góry, przed nami Tatry, wokół (co dziwne w tym rejonie) równina. To tzw. puścizny – torfowiska i mokradła, jednym przypominające tundrę, innym krajobraz alpejski, bo na tej wysokości rośnie kosodrzewina. Tędy przebiega granica między zlewiskiem Bałtyku i Morza Czarnego. Jeśli mamy czas, zatrzymajmy się w Czarnym Dunajcu, by obejrzeć przynajmniej jedną ze 120 podhalańskich drewnianych zagród z przełomu XVIII i XIX w. Jeśli czasu nie mamy, skręcamy w 958 w stronę Chochołowa. Mając przed sobą szczyty Tatr Zachodnich, jedziemy przez Witów, potem mijamy Kościelisko i w końcu jesteśmy u celu – w Zakopanem.
Reasumując. Mamy do przejechania ok. 150 km. Nie spieszmy się, delektujmy się krajobrazem i historią miejsc, do których pewnie nigdy byśmy nie zajechali. Czasem naprawdę warto skoczyć w bok z głównej drogi.