O zachodzie słońca

„Wędrówki z Pomysłem” 2010

Tak się jakoś utarło, że jednym z najbardziej romantycznych widoków jest widok zachodzącego słońca, najlepiej, jak rozpalona do czerwności kula łagodnie schodzi do chłodnbego morza. każdy z nas stara się, by z wakacji przywieźć uwieczniony na zdjęciu taki właśnie landszafcik. A wielu z nas marzyło o tym, by właśnie w takiej chwili wybran(ce)kowi swego serca czynić miłosne wyznania. Ale gdzie znaleźć takie miejsca, w których słońce ładnie zachodzi, wywołując ten romantyczny nastrój? Polecam dwa – dość odległe od kraju, ale w dobie tak silnej złotówki wcale nie przekraczające naszych możliwości finansowych.

Niewielkie wzgórze, dwanaście dwuosobowych bungalowów, i niczym nie zakłócony widok po horyzont, zamknięty ciemnym obrysem jednej z najwyższych gór świata. To miejsce nazywa się Lion Rock Camp i znajduje się 240 kilometrów na północny zachód od Mombassy w Kenii. Istnieje zaledwie od 4 lat dzięki pieniądzom, uzyskanym z amerykańskiej agencji rozwoju międzynarodowego USAID we współpracy z African Wildlife Foundation. ten obóz – a w afrykańskiej nomenklaturze turystycznej „lodge” założono na szczycie wzgórz Mwashoti niemal w środku jednego z większych parków narodowych Kenii – Zachodniego Tsavo. Roztacza się stąd panoramiczny widok na góry Pare i Usambara. Ale w to miejsce przyjeżdża się tylko dla widoku jednej góry – dla Kilimandżaro 5895 m.np.m.

Do tego obozowiska turyści są przywożeni zwykle pod koniec dnia. Większość tour operatorów, którzy w swojej ofercie mają nocleg w Lion Rock Camp – najpierw obwozi nas po wschodniej części Tsavo. Po lunchu, który podawany jest w restauracji usytuowanej na wzgórzu nad wodopojem (warto zejść schodkami w dół do specjalnego pomieszczenia, z którego można obserwować z bliska słonie kąpiące się w sadzawce) następuje przejazd do zachodniego Tsavo. Po drodze do obozowiska, o ile mamy szczęście, możemy natknąć się na bawoły albo słonie. Na samym szczycie tego wzgórza znajduje się recepcja i restauracja z tarasem, bungalowy znajdują się nieco poniżej. Każdy z nich ma swój balkon, na którym można wygodnie rozprostować nogi i cieszyć się widokiem zachodzącego słońca i śniegiem ledwie widocznym na szczycie Kilimandżaro. Co ciekawe, w pełny słońcu, za dnia, w ogóle nie widać tej gory, jej zarys pojawia się dopiero w porze zachodzącego słońca. Kto chce może wtedy poczytać sobie Hemingwaya. Domki mają ściany z brezentu, jedynie część toaletowa jest murowana, warto więc na noc ubrać się w coś ciepłego. Na wyposażeniu każdego domu jest latarka, bo prąd dostarcza generator, a generator jest wyłączany dwie godziny po zapadnięciu zmroku.
Jeśli program naszej wycieczki przewiduje poranne safari – to będziemy mieli okazję obejrzeć piękny wschód słońca i znacznie więcej zwierzyny niż poprzedniego dnia w czasie przyjazdu do obozowiska. Nam udało się zobaczyć o poranku geparda czatującego na kopcu termitów, wracające z wodopoju stado prawie stu słoni. najciekawsze jednak było spotkanie ze znudzonym władcą buszu. Rozleniwiony lew spacerował niemal kilometr wzdłuż drogi, którą powoli jechaliśmy obok niego, po czym znudzony naszym towarzystwem dostojnie oddalił się w głąb buszu.

Lion Rock Camp znakomicie nadaje się dla tych, którzy lubią spokój i świat dzikich zwierząt. Dla tych, którzy lubią bywać w modnych miejscach polecam zachód słońca w Tanah Lot. By tam dotrzeć trzeba polecieć na indonezyjską wyspę Bali. W każdym hotelu na Bali a zwłaszcza we wszystkich resortach znajdujących się w regionie Nusa Dua za niewielką opłatą można wykupić kilkugodzinną wycieczkę do Tahan Lot. Klimatyzowany samochód i przewodnik najpierw zawiezie nas do jednej z najbardziej znanych świątyń balijskich – Tama Ayun w miejscowości Mengwi. To hinduistyczna śwątynia z XVII wieku. W drodze do celu naszej podróży warto zatrzymać się na targowisku w Tabanan, by choćby spojrzeć na egzotyczne owoce i warzywa, jakie można spotkać tylko na Bali.

Potem dotrzemy do wybrzeża oceanu – tam gdzie znajduje się świątynia Tanah Lot. W przeciwieństwie do kenijskiego obozowiska to miejsce ma znacznie dłuższą historię. Według rozmaitych legend , świątynia została zbudowana w XVI wieku przez jawajskiego kapłana Nirantha. Budowie sprzeciwiał się miejscowy władca. Chcąc utrudnić dostęp do świątyni, Niratha dzięki swojej mocy oderwał część nabrzeża, na którym zbudowana była świątynia. Strzegą jej święte węże, które powstały z szarfy Nirathu rzuconej do oceanu. To urokliwe miejsce rzeczywiście skłania do snucia legend.

Na legendach i oczywiście samym widoku – świątynia położona jest na postrzępionej skale, oddalonej kilkadziesiąt metrów od klifowego wybrzeża – nieźle zarabiają tubylcy. Ale bez zbytniego zdzierstwa. Na wysokim brzegu, naprzeciwko świątyni znajduje się kilka restauracji, których stoliki i krzesła ustawione są w takiej pozycji , by móc najwygodniej rozkoszować się promieniami zachodzącego słońca, przebijającymi się przez gałęzie drzew rosnących wokół świątyni. Stolików i krzeseł starczy dla wszystkich, nikt nikomu nie zasłania widoku – wszystko ustawione jest jak w amfiteatrze. Czasami dla turystów – w dniach, kiedy jest odpływ, i tuż po zachodzie słońca przed swiątynią organizowany jest pokaz słynnego balijskiego tańca – kecak. To jeden z najbardziej widowiskowych tańców balijskich. Fabuła jest dość skomplikowana, generalnie chodzi o walkę dobra ze złem. W tym tańcu najważniejsi nie są tancerze, ale męski chór, który rytmiczną artykulacją głosek czak-czak tworzy specyficzną melodię tego tańca.

Tanah Lot to nie jedyne urokliwe miejsce na Bali. Warto odwiedzić kilka innych zakątków – miasteczko artystów Ubud, pola ryżowe w prowincji Tabanan czy zbocza wulkanu Kintamani. Każde z nich może dostarczyć wrażeń, które zapamiętamy na długo.